Niby widzieliśmy się już w listopadzie, ale pojawiła się okazja do kolejnej wizyty i żal byłoby nie skorzystać. Odwiedziny pradziadków z nieco dalszych zakątków Polski to rzecz, którą warto utrwalić i to tak najbardziej prawdziwie jak się tylko da.
W międzyczasie „wujkowi” czyli w sensie, że mi, dzieciaki poszły rysować „coś”, a gdy dołączyłem by i to sfotografować, Hania przysunęła do mnie krzesełko i zaczęła opowiadać jak to dla Bolka i Lolka i w sumie Toli też, robi obiady… bomba. Jakby, ktoś pytał, skąd ja czerpię energię to już wiecie.