Wiem, że piszę to zawsze, ale był to jeden z przyjemniejszych ślubów na jakim miałem przyjemność być (albo widocznie bywam tylko na tych przyjemnych). Z Olą znaliśmy się wcześniej bo pracowaliśmy w jednym budynku i zdarzyło mi się też zrobić kilka płaczących zdjęć jej córy, gdy była jeszcze mała i nieśmiała.
Lubię takie sytuacje, bo mimo, że i tak nie mam problemów z łapaniem kontaktu, to tutaj „gra wstępna” była już zbędna ;). Zdjęcia rozpoczęły się w Beauty Center & Fitness w Ełku, a dokładniej od fryzury i makijażu. Lubię tą przestrzeń (i wcale nie dlatego, że zawsze dostaję tam kawę, a w tym przypadku jeszcze ciasto). Myśl przewodnia tego ślubu to „klasyka” i taka też była fryzura i makijaż – prosto, ładnie, w sam raz. Po makijażu pojechaliśmy na tzw. „ubieranie” – najpierw do Oli, a potem do Kuby, który szykował się w Perle Mazur. Kuba, po tym jak zapukałem w drzwi, grzecznie mnie zaprosił do środka „właź ku” (i wcale nie chodziło tu o moje imię), no ale jak się okazało myślał, że to jego brat, a sam okazał się sympatycznym i spokojnym „młodym” 😛 (no dobra nie pamiętam czy to było „właź ku” czy „czego” ale to może pamięta sam zainteresowany ;)). No i po szybkiej akcji ubierania, pojechaliśmy szybko na błogosławieństwo rodziców (a dokładniej błogosławieństwo przez rodziców). No i tam nastąpiło najładniejsze błogosławieństwo jakie widziałem, piękna przemowa Jakuba, piękne intymne, życzliwe słowa i podziękowania w jednym (brawo Wy).
Po błogosławieństwie ruszyliśmy do kościoła. Jako, że była kapryśna pogoda plany się zmieniały, najpierw miała przyjechać bryczka (i w sumie przyjechała), ale, że w tym momencie było bardzo ciepło i kościół był 100 metrów od mieszkania Oli, to jednak wybraliśmy opcję pieszą, bryczka pojechała pod kościół, a my spacerkiem na uroczystość. Kościół „na barankach” ma piękną przestrzeń, a tym razem do tej przestrzeni jeszcze dołączyła przepiękna oprawa muzyczna.
O pogodzie kapryśnej, wspomniałem nie bez przyczyny, albowiem po ceremonii spotkał nas deszcz… i bryczka.. bez dachu. To musiała być przygoda jechać przez całe miasto w takich warunkach, z jednej strony żałuje, że nie brałem w tym udziału, a z drugiej co sucha i ciepła Toyota to sucha i ciepła :P. Jak już dotarli na miejsce (czyli powrót do Perły Mazur) deszcz już odszedł w zapomnienie i zaczęła się „impreza”. Nie znam oczywiście nazwy zespołu grającego na weselu, ale na usprawiedliwienie powiem, że są z Torunia więc raczej nasze drogi się już nigdy nie splotą, a to że są z Torunia dodało jeszcze mały smaczek – u nas wita się młodych chlebem, solą i wódką przed salą i tam się tłucze kieliszki (tak też zrobili młodzi), a w Toruniu dopiero na sali. Jako, że zespół nie widział tłuczenia szkła na zewnątrz po „głośnym sto lat” poprosił młodych o zbicie kieliszków szampana. Obsługa nie była szczęśliwa (przynajmniej przez chwilę) 😉 Wesele było takim fajnym koncertem, a kolejną niespodzianką (przynajmniej dla mnie) był koncert pana młodego. Widziałem już śpiewające panny młode, ale grającego na harmonijce ustnej młodego nigdy. Rewelacyjny blues, świetna sprawa. Dwoma słowami „fajne wesele”.
Na plener wybraliśmy się tam gdzie skończyło się wesele, czyli do Perły Mazur i tym razem, niebo nam sprzyjało…
To był przyjemny czas, od początku do końca, dużo śmiechu i tej radości Wam życzę na kolejne lata 😉