Z Magdą (Magdaleną) i Markiem ślubnie spotkaliśmy się na początku tego sezonu, czyli ładnych kilka miesięcy temu, ale dopiero teraz zebrałem się by się „nimi” podzielić. Jako, że prywatnie znam ich nie od dzisiaj, praca przy zdjęciach przebiegała troszkę spokojniej niż zazwyczaj. Ale do rzeczy.
Fotografowanie, jak to coraz częściej bywa, zacząłem od fryzjera. W sumie to fryzjerki, w Studio urody Marylin w Ełku. Tak się złożyło, że fryzurą „młodej” zajęła się siostra „młodego”, a, że się raczej lubią to nie było wstydu ;). W tym samym miejscu, no trochę wyżej, bo na piętrze, został „poczyniony” makijaż.
Po makijażu nastąpił moment, który najbardziej lubię w takie dni. Ubieranie. I to nie dlatego, że jestem facetem, tylko dlatego, że w tym czasie w domu jest najwięcej życia, chaos, zamieszanie, atmosfera, która podpowiada, że coś ważnego ma się zaraz wydarzyć.
Potem jest już zawsze z górki. Wyjście do samochodu, dojazd do kościoła. To jest ten moment, gdzie czas troszkę zwalnia. W sumie to nie zawsze tak było, bo na początku mojej przygody z fotografią ślubną, kościół był najbardziej „przerażającym” miejscem podczas ślubnego dnia. No ale nie taki diabeł straszny jak go malują, jeżeli można tak powiedzieć o kościele. No ale wracając do M i M. W tym przypadku była to Parafia pw. Chrystusa Sługi, kościół, który fotograficznie potrafi przyprawić o bóle głowy. Kolory zmieniają się jak w kalejdoskopie, chociaż kolorystyczny prym wiodą tutaj żółcie. Ceremonia odbyła się niestety bez żadnych przygód, bez wpadek, wszystko idealnie.
No, a co się działo potem. Wesele odbyło się w Hotelu Gryfia-Mazur. Żeby mieć dobre wesele, trzeba mieć fajnych gości i dobry zespół. Tutaj było i to i to. Zespół Bravers z Augustowa poprowadził zabawę tak jak zawsze – wyśmienicie. Miałem przyjemność pracować z nimi na kilku weselach, na każdym są naturalnie zabawni i wiedzą co zrobić by poderwać ludzi do zabawy. Na samym weselu też było bez przygód, nie licząc jednej połamanej ręki, no ale czym jest jedna połamana ręka na polskim weselu? 😉
Plener odbył się kilka dni po ślubie, a spotkaliśmy się na tak zwanych Szeligach nad jeziorem Selment Wielki. Jako, że z Magdą i Markiem znamy się z boiska do siatkówki, to też taki był wstęp do samej sesji.