To był pierwszy ślub w tym sezonie, ale dopiero teraz znalazłem pół chwili by go opisać. Justynę poznałem kilka lat temu na siłowni, dlatego wiedziałem, że przy zdjęciach muszę się bardzo postarać by za mocno nie oberwać 😉
Lubię zaczynać pracę od przygotowań panny młodej, zwłaszcza, gdy są one w mieszkaniu rodziny. Mam wtedy godzinę, czasem dwie, żeby „zaprzyjaźnić się” z rodziną i z osobami, które będę przecież molestował aparatem przez następnych naście godzin. Napisałem to w cudzysłowie bo do przyjaźni przecież trzeba lat, ale gdy się trafi na odpowiednich ludzi można zbudować świetne relacje w niedługim czasie. No i tak było w tym przypadku, dlatego też teraz każde nasze przypadkowe spotkanie w mieście okraszone jest szczerym uśmiechem.
Ślub odbył się w Parafii pod wezwaniem Chrystusa Sługi, lubię ten kościół bo jest dużo miejsca by „otoczyć” młodych z każdej możliwej strony bez zbędnego przeszkadzania w ceremonii. Podczas fotografowania ślubu trzeba zawsze pamiętać, że to nie my, ani nawet zdjęcia nie są najważniejsze, tylko to by młodzi w spokoju mogli skupić się na tym co sobie przyrzekają. By potem w życiu nieporozumień nie było, rzecz jasna ;). Dlatego zawsze staram się chodzić na palcach i jak najmniej rzucać w oczy. Kładzenie się i siadanie na posadzkę – to nie dla mnie ;).
Na wesele pojechaliśmy do Hotelu Rydzewski, który po remoncie głównej sali prezentuje się imponująco. Sala taneczna nie jest może przyjazna fotografom bez dodatkowego oświetlenia (czarny sufit), ale jako, że od kilku sezonów używam dodatkowych lamp błyskowych z parasolkami to problem dla mnie nie istnieje. Mógłbym z czystym sumieniem polecić zespół, który przygrywał na weselu, gdybym tylko pamiętał jak się nazywa… Niestety, pamięć dobra, ale krótka 😉 Nie było to nasze pierwsze wspólne wesele, ale nazwy zespołów weselnych są zazwyczaj do siebie bardzo podobne. Druga sprawa, że wokalistka jest bardzo atrakcyjną kobietą i może troszkę rozpraszać – i tutaj od razu ostrzegam, wokalistą jest jej mąż 😉
No dobra, ale skąd taki tytuł wpisu? Plener ślubny miał się odbywać w Ełku, tzn taki był plan od początku. Gdy po weselu ustalaliśmy termin pleneru usłyszałem „tylko szybko, bo za tydzień lecimy do Londynu”.. mi się wymsknęło żartem „ja tam to i mogę w Londynie zrobić zdjęcia”.. no i poszło. Szybka spontaniczna decyzja, kupno biletów, długa podróż autobusem na lotnisko, krótki lot do Londynu i bach. Moje sesje ślubne zazwyczaj trwają od godziny do dwóch.. w tym przypadku zajęło nam to jakieś 9 godzin. Z samego lotniska odebrała mnie siostra Justyny – Kaja. No i dobrze, że tak się stało bo godzinę czasu zajęło nam odnalezienie się z Justyną i Danielem (oni przylecieli do Londynu kilka dni wcześniej). Z tego miejsca od razu dziękuję za fotorelację pleneru 😉 – następnym razem proszę o uwagi że widać mi gacie jak robię zdjęcia. W jeden dzień zwiedziliśmy prawie cały Londyn, nogi nie były tym zachwycone, ani moje, ani reszty ekipy. Następnego dnia powrót do Ełku, godzina snu i do pracy… Polecam 🙂 Mimo zmęczenia była to ciekawa przygoda 😉