Dziś miałem niemałą (dużą) przyjemność wrócić do tematu z którego się fotograficznie wywodzę i który swego czasu sprawiał mi największą frajdę, a zdecydowanie za rzadko teraz się tym zajmuję… portret. Zuzia, dziewczyna wielu talentów (czesze, maluje, gra na harfie i w drużynie rugby… no dobra – czesze i maluje) i zawsze, ale to zawsze wprowadza czadową atmosferę podczas zdjęć – rozbawiała nas podczas sesji z Martą, no i kiedyś była czarnym łabędziem (a to już na moim fb).
Plan był taki, że fotografujemy w mieście, była ustalona jedna lokacja, ale niestety ilość zaparkowanych samochodów zmusił nas do przeprowadzki, no i moim osobistym planem było doświetlenie dzisiejszych zdjęć lampą błyskową, ale wiatr sprawił, że stało się to całkowicie niemożliwe – parasolka po chwili postanowiła sobie polatać po ul. Orzeszkowej… Jeden plan udało się zrealizować za to w 90% – zdjęcia miały być czarno-białe i prawie wszystkie są. Mam nadzieję, że jeszcze kilka razy się spotkamy.