Aleks & Lukas. Szkocja.

Picture of Dreamcatchers

Dreamcatchers

To był wyjątkowy czas i to pod wieloma względami, nie mogę rozdzielić czy to prywatne czy służbowe, bo ślub brata w Szkocji – to zdecydowanie nie jest sprawa służbowa. Życzyłbym sobie takich zleceń stale, tygodniowy pobyt za granicą, w wynajętym tylko dla Nas pubie. Ciekawe przeżycie ;)
Wszystko zaczęło się od uroczystej kolacji w przeddzień ślubu, po której wszyscy przystąpiliśmy do szykowania sal na ceremonię i imprezę – przyjemne doświadczenie, zwłaszcza, że miejsce było bardzo urokliwe.

Przygotowania następnego dnia, zaczęły się dosyć wcześnie, duże zamieszanie jak na tak małą grupę ludzi ;) ale za to dużo śmiechu, co w tej rodzinie jak możecie się spodziewać jest dosyć normalne. No i nie zdarzyło mi się jeszcze nigdy by tuż przed ceremonią jechać na mikro plener ślubny – ale fajnie, pomogło to rozładować trochę stres u Aleks i Łukasza ;)

No, a ceremonia… o kurde, nie dość że celebrant tuż przed uroczystością próbował jeszcze wiązania supła na pojedynczej linie (robił to pierwszy raz w swojej karierze, zazwyczaj robi się to na dwóch) na Uli i Łukaszu, Nasz tata (Łukasza, Grześka – świadka i mój rzecz jasna) dowiedział się, że będzie prowadził do ślubu Aleks jakieś 5 minut przed wydarzeniem, a Nasza mama była odpowiedzialna za psy… A to wszystko okazało się pikusiem. Doświadczenie mam ogromne, a to był pierwszy raz gdy ceremonia faktycznie była tak bardzo “spersonalizowana”, gdy Urzędnik z takim ludzkim podejściem – i zajebistym szkockim akcentem najpierw opowiedział wszystkim jak para młoda (czarna suknia, biały garnitur! sick!) się poznała, jakie były ich koleje losu i jak mało brakowało, że nigdy by do spotkania nie doszło.
Dużo śmiechu, przeplatanego z tym co faktycznie musiało wybrzmieć na poważnie, takiej ceremonii nie widziałem nigdy, mam nadzieję, że będę miał przyjemność szkockie wesele jeszcze fotografować. No, a jak jesteśmy przy weselu, to bardziej przyjemne przyjęcie, z małą dawką tańca i trochę karaoke ;) ale w tym akurat udziału nie braliśmy, przynajmniej nie w karaoke ;)

Ostatni dzień “weselny” skończył się nad wodą, bardzo przyjemny czas, fajni poznani ludzie. No i przyjemna okazja by zapoznać trochę lepiej Ulę z rodziną ;) Pominę opowieści, że potem spaliśmy w bunkrze z I wojny światowej w której był jeszcze do tego stół bilardowy… z pewnością tam wrócimy – do Szkocji nie do bunkra ;)
Aleks, Łukasz, zajebiście to wszystko ogarnęliście!