🙂 Muszę zacząć ten wpis uśmiechem, bo to pierwsze skojarzenie jakie mi przychodzi do głowy gdy myślę o tym dniu. Żeby zdjęcia były naturalne, by ludzie dobrze się czuli w mojej obecności, zawsze staram się „wejść” w te relacje i w ciągu kilku minut sprawić by ludzie, których fotografuję, myśleli, że przyjaźnimy się od dawna…w tym przypadku? Przyszło samo i to bardzo szybko.
Przygotowania rozpoczęły się w Gołdapi, a dokładniej od makijażu u Pani Anety, jako, że Eweliny poprawiać nie trzeba, poszło szybko i ruszyliśmy na ubieranie do Kowalek za Grabowem. No i to w Kowalkach za sprawą Kornelii (świadkowej) rozpoczął się festiwal śmiechu. Po jej komentarzu „tylko mam nie wyglądać grubo, bo pójdę do sądu”, otworzyła się puszka z możliwościami poprawiania humoru jej kosztem 😉 Nigdy nikomu tyle razy nie kazałem wciągać brzucha – ba chyba nigdy mi się nie zdarzyło (prócz kilka lat temu dziwnego komentarza z mojej strony do modelki, gdy wskazując na małą fałdkę na brzuchu, spytałem się co to jest – byłem młody i glupi, już tak nie robię :P). No ale wracając do tematu. Zazwyczaj jest tak, że to właśnie z Panną Młodą spędzam więcej czasu (no bo fryzjer, makijaż), więc z nią relacje już są dobre i zostaje do „urobienia” jeszcze Pan Młody. Tu jest zawsze niepewność bo czasu jest zdecydowanie mniej, no ale jak się okazało, po przyjeździe do Gołdapi na przygotowania Marcina, obawy były nieuzasadnione. Cała rodzina tak ciepła, otwarta i zdecydowanie z moim poczuciem humoru, że robienie zdjęć to była bajka…
Po przygotowaniach szybki powrót do Kowalek na błogosławieństwo i do pięknego kościóła p.w. Matki Bożej Różańcowej w Grabowie – tutaj też śmieszna sytuacja, bo mszę odprawiać miał znajomy od lat ksiądz, ale na dzień przed ślubem przeniesiony został do Grabowa nowy… co było słychać, bo ze stresu to był najszybszy ślub na jakim byłem (nie licząc cywilnych), no i pierwszy raz widziałem, żeby to ksiądz chodził i zbierał na tacę ;). Jako, że Marcin to z krwi i kości i z zawodu zresztą też – żołnierz, w kościele był szpaler złożony z jego kompanów. Jako, że tym żołnierzem jest, powstała śmieszna sytuacja tuż przed komunią, gdy Ewelina próbowała namówić Marcina, żeby już klęknął i prawie jej się to udało, ale Marcin w porę sobie uświadomił, że jest w mundurze, a żołnierz w mundurze klękać nie może (tego wcześniej nie wiedziałem, śluby uczą ;)).
Po ceremonii pojechaliśmy do „Leśnego Zakątka” w Gołdapi, wesele rozkręcał – bo tak to trzeba nazywać, zwłaszcza, że na początku wesela każą „wkręcać” żaróweczki – kto był ten wie 😉 zespół Univers z Ełku – i tu trzeba powiedzieć, że nie ma siły, by się przy nich nie bawić, umiejętnie wymuszają zaangażowanie gości, no i potem ta ustawka do grupowego zdjęcia, jest moc. Bardzo przyjemnym gestem na weselu był tort ślubnym – a czemu gestem? Bo „Kochanym Rodzicom z okazji perłowych godów”. Rodzice w szoku, mi się micha cieszy, zwłaszcza, że widać, że to nie tylko „wypracowane” lata. Brawo Wy 🙂 No i oczywiście, łza w oku musiała się pojawić w momencie podziękowania rodzicom i bratu Eweliny… no ale łez na szczęście na weselu było mało, jak wybierałem zdjęcia, które wstawić to na 99% jest po prostu uśmiech.
Plener odbył się w Gołdapi i to w towarzystwie świadków (tzn takich udawanych, bo świadkowa ze swoim mężem, a nie ze świadkiem, ale szzzz), rzadko mi się to zdarza, nawet bardzo, ale w tym przypadku było ok, bo Kornelia kupiła mi Colę. 😛 No i podczas tego pleneru po raz pierwszy próbowałem zrobić coś w kompletnej ciemności… jeszcze sporo nauki przede mną 🙂
Podsumowując…jestem oczarowany ludźmi, cieszę się, że mogłem brać w tym udział i mimo, że zawsze sobie żartuje, by przynajmniej rok ze sobą wytrzymać, to życzę Wam przynajmniej tych perłowych godów 😉 Ja stawiam tort.