On nazywa mnie swoja muzą, ale przyznaję, że oboje działamy na siebie motywująco kreatywnie. Odświeżanie moich umiejętności fotograficznych trwa w najlepsze i jest to proces bardzo zadowalający. Idąc za ciosem postanowiliśmy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: ja miałam okazję popracować nieco ze światłem, a Kuba doczekał się sesji sylwetkowej. I bardzo mnie to cieszy, bo ta sylwetka zasługuje na godne uwiecznienie. Praca, jaką wkłada, ale i w pewnym sensie pasja, z jaką wkracza w treningi nie przechodzi bez echa. W jego przypadku nie będzie miejsca na porównania spektakularnych metamorfoz i zdjęć typu: „przed” i „po”, bo w treningu jest całe dorosłe życie. W przypadku Kuby bić brawa należy z pewnością za wytrwałość, zacięcie, zaangażowanie i wspaniałe podejście do własnej sprawności. Jest mocno motywujący i wspierający. Podziwiam codziennie! A, że cieszy też oko – no, wybaczcie, ale nie będę czarować, że jest inaczej 😉
Wracając do naszej sesji: oboje w tym momencie wyszliśmy ze swoich stref komfortu i oboje zmierzyliśmy się z czymś nowym dla siebie. Kuba – w roli modela. Ja – stając naprzeciw technikaliom związanych z czasami, naświetleniami, doświetleniem sylwetki tak, żeby zaprezentować ciało w pełni jego atutów.
Pierwsza taka moja i myślę, że się w takich rozsmakuję wraz z wypracowywanym doświadczeniem.