Wracam do historii sprzed lat, nigdy nie publikowanej bo nie miałem wyrażonej na to zgody, a zawsze tego żałowałem. Spotkałem ich jednak niedawno na innej ceremonii i wspomniałem o tym, że chciałbym ich wrzucić i powiedzieli “ok”. Cudownie!
Co prawda bardzo mało pamiętam, więc to będzie bardziej opowieść fotograficzna niż typowo blogowa, no ale co zrobić. Całość – przygotowania, ceremonia i wesele odbyło się w przepięknej Rezydencji Miętowe Wzgórza – w Zakroczymie pod Warszawą i póki co to mój pierwszy raz, gdzie ceremonia zaślubin odbywała się nad basenem w towarzystwie skrzypiec i piekielnego upału.
Ceremonia w takim przepięknym miejscu to samograjka, co prawda takie ostre słońce nigdy nie jest proste w robieniu zdjęć, ale nikt nie mówił, że takie będzie. No i tak jak pisałem przy poprzednim plenerowym ślubie – urzędnicy takich udzielający to zazwyczaj osoby z ogromną empatią i zależy im by wszystko było jak najlepiej dla pary młodej, tak samo było w tym przypadku.
No a wesele bomba, mimo, że odbywało się w czasach Covidowych. Oktan Band, grający faktycznie muzykę na żywo – rewelacja. Tak samo jak tort w środku nocy na świeżym powietrzu w akompaniamencie saksofonisty. Szkoda tylko, że ludzie tak często podczas takich kluczowych momentów chcą z telefonami/kamerami stać tak blisko, zapominając o otoczeniu. To jest tak rzadki widok by mieć takie miejsce pokazane szerzej, no ale nie każdy niestety to rozumie – a ja mimo, że na weselach jestem dosyć głośnym i żartującym fotografem, to nie mam w zwyczaju krzyczeć “eeeej zróbcie mi miejsce tam z przodu” – ale może czas zacząć? ;)
Plener, mimo, że też był dawno, jednak zapamiętałem doskonale. Odbywał się w Kazimierzu Dolnym, umówiliśmy się na sesję gdzieś tak w godzinach 17/18 już na miejscu. Ja wyjechałem o 9 bo lubię być trochę przed czasem, fartem uniknąłem kolizji gdy jeszcze w Ełku wymusiła na mnie pierwszeństwo jakaś rozkojarzona kobieta. Jazda przez kolejne 400 km była całkiem przyjemna. Dotarłem na miejsce dosyć wcześnie, podziwiałem rynek i odebrałem telefon od Nich, że mogą się trochę spóźnić bo jakieś korki w Warszawie.
No i czekałem, czekałem i czekałem, słońce praktycznie już zachodziło, zostało go może na jakieś 20 minut sesji gdy dotarli na miejsce. Boże jak się z tego śmiałem – ale w pośpiechu. Próbowaliśmy zaliczyć jak najwięcej miejsc w jak najkrótszym czasie, a i tak dopadła Nas noc i to była moja pierwsza sesja ślubna tego typu. Ciekawe doświadczenie, wyszło lepiej niż myślałem, tak samo zresztą jak Oni ;).